W znakach wodnych na fotografiach nie ma niczego złego, o ile traktujemy je jako podpis. Sprawdzają się szczególnie wtedy, gdy nie mamy jeszcze wyrobionego stylu, po którym łatwo nas rozpoznać, lub gdy podejmujemy zlecenia z klientami, co do których wiemy, że raczej nie zadbają o podpisanie autora zdjęć. Jak to jednak jest z tym bezpieczeństwem, jakie mają nam dawać znaki wodne?
Znaki wodne łatwo usunąć
To jest pierwszy powód, dla którego nie warto traktować znaków wodnych inaczej, niż jako podpis. Jeśli ktoś zechce usunąć nasz znak wodny, nie będzie to dla niego wielce skomplikowane. I mówiąc o nieskomplikowaniu nie mam na myśli tego, że poradzi sobie z tym ktoś, kto dobrze zna programy graficzne! Mam raczej na myśli kogoś, kto zna podstawowe narzędzia programów graficznych – takie, jak choćby powszechnie znany stempel. Ze znajomością stempla (nie biorę już pod uwagę photoshopowej łatki) pozbycie się znaku wodnego ze zdjęcia zajmie nam nie więcej niż kilka minut – a tym bardziej wprawionym nie więcej niż minutę.
Poradzą sobie z tym także ci, którzy programów nie znają wcale, o ile tylko nasze zdjęcie posiada podpis w którymś z narożników – możliwość kadrowania zdjęć daje nam już nawet Facebook, więc w takim wypadku usunięcia znaku wodnego może dokonać absolutnie każdy.
Żeby uniknąć wykadrowywania podpisu, możemy umieścić znak wodny, który będzie zasłaniał 1/3 naszego zdjęcia – taki z całą pewnością będzie trudny do usunięcia nawet dla zaawansowanego użytkownika programów graficznych. Rzecz jednak w tym, że wartość estetyczna takiej fotografii spada do zera. (Gdybyście mieli wątpliwości, dlaczego to kiepski pomysł, przeczytajcie artykuł: „10 sposobów, by zostać beznadziejnym fotografem„).
Co może nas uchronić przed klientem usuwającym znak wodny?
Dobrze skonstruowana umowa. Choć prawo wymaga podpisywania autora zdjęć, to jednak wielu klientów o tym nie wie. Warto więc zawrzeć w umowie informacje o konieczności podpisywania autora – ale także o tym, że zdjęcie modyfikować może tylko jego autor, gdzie modyfikacją nazywamy również kadrowanie zdjęcia. Oczywiście, jeśli klient się uprze, to i tak zdjęcie skadruje – śmiało możemy jednak wtedy zgłosić się do niego, wskazując na konkretny zapis w umowie. Czy podziała? W większości przypadków tak, bo wbrew pozorom wielu klientów nie robi tego specjalnie – to raczej kwestia niewiedzy. Z tego względu warto z klientem przedyskutować zapisy w umowie, bo wielu z nas ma skłonność do… nieczytania umów. Jeśli wcześniej obgadamy z klientem konkretne zapisy, nie przegapi on ważnego dla nas punktu.
Osoby postronne
Inaczej sprawa się ma, gdy chodzi o ludzi postronnych, którzy „przygarniają” nasze zdjęcia, a i niejednokrotnie reklamują nimi swoje fotograficzne usługi. Tutaj mowa o zwykłej kradzieży i, niestety, musimy się z tym liczyć, jeśli chcemy swoje zdjęcia publikować w Sieci. Niektóre serwisy jednak ułatwiają „ściągnie” takich zdjęć – takimi serwisami jest chociażby Facebook czy YouTube, gdzie zgłaszanie naruszania praw autorskich działa dość sprawnie.
Warto jednak zaznaczyć, że przed tym rodzajem kradzieży nie uchroni nas żaden podpis ani żaden zapis w umowie. I to nie tylko dlatego, że znak wodny łatwo usunąć. Spotkałam się bowiem z przypadkami, gdy ktoś umieszczał na swojej stronie portfolio, gdzie… wszystkie zdjęcia miały znaki wodne innych fotografów! Nie tylko właścicielowi strony to nie przeszkadzało (w takim wypadku nie ośmielę się nazwać go fotografem), ale nie zauważali tego także jego klienci, którzy z jego usług korzystali… Choć idę o zakład, że potem byli zdziwieni, że efekty sesji nie były takie, jak można było tego oczekiwać.
Jeśli więc wydaje się Wam, że znak wodny odstraszy potencjalnych złodziei – miejcie świadomość, że Wasz podpis nie stanowi dla złodzieja żadnej przeszkody.
Co jeszcze można zrobić?
Jesteśmy bardzo uczuleni na brak podpisu pod naszymi zdjęciami, ale czy aby na pewno publikujemy tylko te rzeczy, które sami stworzyliśmy? Niestety, mamy skłonność do udostępniania treści bez myślenia o autorach. Nie powinno więc nas dziwić, że i inni nie myślą o nas…
Zwracajmy uwagę na to, by podpisywać autorów grafik, nawet jeśli udostępniamy je z innych stron. Pytajmy autorów o zgodę, jeśli mamy taką możliwość. Pilnujmy tego, by to, co udostępniamy, nie miało podpisu: „źródło: Internet”. Sami bylibyśmy wielce oburzeni, gdy ktoś tak samo potraktował naszą pracę! A przecież znajdowanie autorów wcale nie jest trudne – często wystarczy kliknąć na obrazek prawym przyciskiem myszy i wybrać: „Szukaj obrazu w Google”. Jeśli chcemy, by i nas szanowano, szanujmy też innych twórców. Uczulajmy na to swoich znajomych. Może to nie jest wiele, ale ważne zmiany możemy zacząć od siebie.
***
Pamiętajcie też, że nie wszyscy czychają na nasze zdjęcia. Tak często słyszy się o kradzieżach i próbach zabezpieczania przed nią, że początkujący fotografowie więcej myślą o znakach wodnych, niż o doskonaleniu się w sztuce fotografii. Nie popadajmy w paranoję – szczególnie, gdy jesteśmy dopiero na początku naszej drogi. Z perspektywy czasu sami zobaczycie, że nim ktoś zechce ukraść Wasze zdjęcia, minie sporo czasu. A i kto wie, może będziecie mieli to szczęście, że nigdy Wam się to nie przytrafi? Albo przeciwnie: zdjęcie ukradnie Wam jakaś wielka korporacja i resztę życia spędzicie wydając pieniądze z odszkodowania! Cóż, w końcu mówi się, że pierwszy milion zwykle pochodzi z kradzieży… Nikt jednak nie mówił, że to Wy macie kraść, c’nie?
- Photoshop CC: brak pamięci RAM? – rozwiązanie problemu - 12 lutego 2019
- Black Friday 2018 – co dobrego dla fotografów? - 22 listopada 2018
- Photoshop Week 2018, czyli co mistrzowie fotografii pokażą nam w maju? - 12 maja 2018